Ostatni prawdziwy Bond, James Bond, czyli koniec pewnej epoki.

Z pozoru przydługi, dla Juniora przynudzający, najnowszy Bond to kwintesencja końca pewnej epoki.
Tak jak po II wojnie światowej świat odchodził od wzorca konserwatywnego, tak Bond nieudolnie przepoczwarzał się w nowocześniejszym kierunku. Podążał za współczesnym światem, jednak mając na sobie hamulec brytyjskiego konserwatyzmu nie przekraczał nigdy pewnej linii.
James nie kochał, on uwodził, porzucał i przy okazji po raz kolejny zbawiał świat.
Od pewnego czasu widać jednak było znużenie niektórymi elementami sagi.
Ile bowiem można zwalczać tę samą

Spectrę i wygrywać jednocześnie nie ponosząc ofiar?
Bond w ostatnich filmach (tych z Craigiem), najlepszych zresztą w mojej ocenie z całości, dusił się właśnie w tym schemacie.
Dobry pokonywał złymi metodami drani i wygrywał. Nie starzał się, był niezniszczalnym superbohaterem, niedoścignionym ideałem.
Miotając się między zagrożeniami współczesnego świata, a własną, z czasem stającą się karykaturą samego siebie postacią, nie wiedział jak skończyć.
Pomimo wszystkiego co najgorsze możemy powiedzieć o świecie kina Bond nie ulegał, lub może inaczej, uległ nieznacznie politycznej poprawności.
Dopiero teraz pojawiają się ciemnoskórzy aktorzy wywracający do góry nogami wyraźnie przez lata nakreślone sylwetki niektórych bohaterów drugiego planu, jak choćby Manny Penny, śliczna sekretarka zakochana w Bondzie po uszy.
Tym sposobem Bond z każdą kolejną częścią pozostaje w tyle za światowymi trendami. Trzeba mieć świadomość, że jego publiczność wymiera. Tak, to m. in. o mnie i moich rówieśnikach, a nowa generacja nie jest zainteresowana starym schematem. Pierwsze doniesienia z USA wyraźnie wskazują, że film nie odniósł sukcesu.
Schemat tak zdusił Bonda, że nie pozostanie nic innego jak zamknąć ten rozdział.

Dlaczego tym razem musimy pożegnać się z takim Bondem?
Dlatego, że w tej części stał się normalnym człowiekiem. Już w Skyfallu odarto go z aury tajemniczości, poznaliśmy wtedy jego dzieciństwo. To był pierwszy krok do uczłowieczenia superbohatera. W najnowszej części na jego twarzy widać, ból, zmęczenie, emocje, miłość (tu należy przyznać, że warsztat aktorski Craiga osiągnął zenit) więc wszystko to czego zawsze brakowało Bondowi. Ale przez to stał się takim samym człowiekiem jak my.
Stał się taki ludzki, namacalny, fizyczny i przestał lśnić, wabić i kusić.

To był ostatni dzwonek na zakończenie tej męskiej, konserwatywnej, samczej sagi.
Co będzie dalej? Nieważne.
Takiego Bonda jakiego znamy od 60 lat już więcej nie zobaczymy.

Film zakończony blisko dwa lata temu, nie doczekał się premiery we właściwym dla siebie czasie. Paradoksalnie mówiąc o zagrożeniu podobnym do tego, które właśnie wstrzymało jego premierę sam padł ofiarą pandemii.
Nie zrobił też, zamierzonego prawdopodobnie, wrażenia na widzach ostatni akapit scenariusza – Brytyjczycy ratujący po raz ostatni ludzkość przed zagładą, nie czekający na zgodę Rosjan, Japończyków i całego świata. Sami jednostkowo podejmujący jedyną, słuszną i oczywiście słuszną decyzję likwidując zło, a przy tym i Bonda.

Czy możemy się tu dopatrywać jakiegoś znaku?
Zawsze możemy. Oto Brytyjczycy ustępują z roli wspólnika światowego hegemona. Likwidując Bonda wręcz pokazują, że na taki stan rzeczy się godzą. Już wtedy (w momencie zakończenia produkcji filmu 2 lata temu) było to wiadomo, teraz jeszcze bardziej.

Sam motyw złego bohatera klasyczny do bólu. Też schematyczny, jednak tym razem z mocnym ostrzeżeniem (tym bardziej mocnym, że właśnie w czasie pandemicznym żyjemy) przed zagrożeniami jakie niosą ze sobą eksperymenty medyczne i nowoczesne technologie w niewłaściwych rękach.
Oczywiście zupełnym przypadkiem jest, że wymknęły się spod kontroli Brytyjczykom i dopiero wtedy stały się złe.
Skąd my to znamy?

Bond z technicznego punktu widzenia jest bardzo prostym filmem.
Nieprzesycony komputerowymi bajerami, jednak czasem rozbrajający amatorszczyzną w kadrze odgrywaną na green boxie.
Scenariusz w/g mnie jest bardzo dobry, stawiający na filozoficzne podejście do życia i egzystencji, co zresztą było już zauważalne w Skyfallu.
Ale najwięcej dobrego robi muzyka. Ta klasyczna bondowska nuta towarzysząca nam przez cały film.
Ona zrobiła więcej niż połowę dobrej roboty w tym obrazie.
Zupełnie odbiegająca od współczesnych standardów kina akcji. Która, nota bene, też musi odejść do lamusa. Nad czym bardzo ubolewam.



Goodbye Bond, James Bond…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *