Hawajska piękność kołysała łagodnie biodrami.
Z jej ust wydobywał się delikatny śpiew.
Ocean łagodnie pomrukiwał wyrzucając na brzeg kolejne fale jakby chciał się pozbyć ich balastu.
Ciepły piasek w kolorze szarej gliny wnikał we wszystkie elementy organizmu Kowalskiego.
Nagle głos dziewczyny stał się bardziej natarczywy, drażniący wręcz. Do uszu zaczęły docierać odgłosy jazgotu jakby słyszał przekupki na targu. Twarz Hawajki zamazywała się i po chwili z pięknego widoku nie pozostało nic. Kowalski otworzył oczy .
Za oknem rozjaśniło się. Sypał delikatny śnieg prawie niewidoczny na tle ogromnego świerka zasłaniającego widok na okolicę.
Głos narastał.
Zza żelbetowej, postpeerelowskiej konstrukcji budynku, spotęgowany echem zrodzonym w kanałach wentylacyjnych dobiegał ze zdwojoną siłą. Do uszu Kowalskiego docierały śmiechy, okrzyki i całe zdania wydobywane z kilku gardeł emerytek kurujących się za ścianą.
Welcome in the reality…