Orzeszek Pana Mietka, Panie Dzieju…

Na nową działkę było znacznie bliżej niż na poprzednią. Jechało się rowerem z domu na Pogorzelcu kilka minut. Najpierw Kozielską, później zjazd w prawo, zaraz za szkołą specjalną w dół. Tam było obniżenie terenu. W lecie zielono i mokro. Gdy mocniej popadał deszcz tworzyły się bajora. Jakieś takie mokradło tam było. W zimie zjeżdżaliśmy z nasypu Kozielskiej na sankach a na bajorach robił się lód i ślizgaliśmy się po nim.

Podobno w latach 70-tych lód się załamał i utopiło się tam dwoje dzieci.
Kilkadziesiąt metrów dalej zaczynały się ogródki działkowe. W tamtym czasie były malownicze, każdy z innym ogrodzeniem i inną altanką. W owym czasie nic nie było dostępne, więc ludzie robili płoty, altanki ze wszystkiego co było pod ręka. Najbardziej charakterystyczne były altanki wykonane ze starych drewnianych kiosków Ruchu, starych blach. Płotki z grubych lin okrętowych ze stoczni, starych rur. Wszystko pomalowane na przedziwne kolory i dlatego malownicze.
A więc śmigałem składakiem na działeczkę.
Były dwie trasy; jadąc zaraz za szkołą przy Kozielskiej ostro w dół i potem łagodniej, to była krótsza droga, ale w większości między ogródkami. Można było też jechać dłużej Kozielską i zjechać tuż przed nowym Motozbytem. Ta trasa była dłuższa, ale wtedy odcinek między działkami był krótszy. Wolałem tę trasę. Tu ścieżka była wąska. Działka na działce, ścieżka kręta, gliniasta. W jednym miejscu przecinał ją ciek wodny i tam zawsze było bagienko. Trzeba było uważać, żeby się nie wywalić.
– Tu będzie nasza działka – powiedział tata wskazując jednocześnie ręką przyszłe poletko. Mama popatrzyła i pokiwała głową.
Przed nami rozciągała się łąka wzdłuż kanału pełnego wody. Za kanałem były już od dawna działki. Wzdłuż brzegu po naszej stronie rósł szpaler brzoskwiń.
– Brzoskwinie też będą nasze.
To była ciekawostka, pierwszy raz widziałem drzewa brzoskwiniowe.
Z czasem okazało się, że z brzoskwiń tylko jedna się nam dostała. Pozostałe przypadały po jednej dla każdej działki. Działka była usytuowana wejściem do południa. Dzięki czemu była bardzo słoneczna. Za plecami mieliśmy kanał i łatwy dostęp do nieograniczonej ilości wody. To był kanał dopływający do młyna. Młyn prowadził młody pan, który niedawno ożenił się z moją dawną sąsiadką z Pogorzelca. Nasze ogródki przedzielała na pół dróżka, która wychodziła na obecny teren młyna i potem ulicą Młyńską do Kozielskiej. Ale to było jakby od tyłu działek i praktycznie nie jeździliśmy tamtędy. My mieliśmy mieć działkę do spółki z naszym sąsiadem z garażu panem Mietkiem.
Działki zostały szybko podzielone. Ludzie wzięli się do roboty. Trzeba było skopać, wypielić z perzu, potem znowu skopać. Najgorsza była walka z perzem.
– A wiecie państwo, że Amerykanie to mają takie coś, że jak się poleje wszystko to wypala do ziemi, nawet korzenie wypali – powiedział sąsiad z lewej.
– Panie, co tam Amerykanie, Ruskie to mają takie… – odparł Pan Mietek, ale urwał w pół zdania bo sąsiad dziwnie na niego spojrzał – …Panie Dzieju – wymamrotał Pan Mietek kończąc po swojemu myśl i dalej wyrywał perzowiska z ziemi.
Na szczęście nie musieliśmy mieć pompy jak na działce przy Brzeźcach bo tu woda była wysoko a poza tym mieliśmy tą z kanału.
Wysoki poziom wody w kanale nie zawsze jednak był zbawienny. W 1985r. gdy była powódź to straciłem całą uprawę sałaty, której miałem nasadzonych kilkaset sztuk, żeby sobie dorobić na targu. Cała praca poszła na marne, bo woda z kanału wylała. Ale inni mieli większe straty, zwłaszcza ci co hodowali zwierzęta na działkach.
– Pamiętajcie, żeby nie budować trwałych altanek – powiedział pan, któremu mama podpisywała protokół – ma tu być kiedyś obwodnica.
– A tam panie, tę obwodnicę to już 30 lat budują, tylko tak gadają – machnął ręką sąsiad z lewej strony.
Ten sąsiad z lewej miał działkę razem z żoną. On był chyba jakimś ważnym panem bo z czasem zaczął wznosić murowaną altankę z piwnicą co na tamte czasy było czynem niebagatelnym i kosztownym.
– Panie daj pan spokój, co pan tu odprawiasz, przyjdą i zburzą, Panie Dzieju – powiedział pan Mietek, który miał z nami działkę na spółkę i zawsze kończył zdanie słowami Panie Dzieju.
– Nie przyjdą nie zburzą, wiem co mówię. Oni tak zawsze gadają a i tak nic nie robią – odparł pan z sąsiedztwa.
Obok nas po prawej stronie działkę miał mój kolega z klasy Rajmund. Jego mama była nauczycielką a tato pracował w Azotach. Byli bardzo wydajni w  uprawie działki, mieli winogrona, jeżyny, maliny, kury, kaczki i wszystko co się dało trzymać na działce. No tak, świnki nie mieli.
Czas mijał.
Tato załatwił z budowy stary barak, przywieźli nam go ciężarówką. Niestety tato mało nam pomagał, bo pracował w delegacji na budowach i niekiedy nie było go po kilka tygodni w domu. Więc altankę budował Pan Mietek przy mojej intensywnej pomocy „przynieś, podaj, pozamiataj, trzymaj, nie tu stukaj tylko tam, no co robisz, podaj zielone nie czerwone” itd itp… Z tego baraku razem z panem Mietkiem robiliśmy całymi dniami altankę. Każda listewka, każdy kawałek płyty pilśniowej były na wagę złota. Pan Mietek był złota rączka, na wszystkim się znał, poczynając od zabicia świnki, bo był kiedyś rzeźnikiem, poprzez prowadzenie pociągu, bo był kolejarzem, kończąc właśnie na budowaniu altanki. Pan Mietek miał ponad 70 lat. W garażu miał skarby nieopisane. Stąd mieliśmy wszelkie farby, rozpuszczalniki, smary czy oleje. Miał też znajomości i załatwił cement. Wylaliśmy posadzkę pod altankę oszczędzając do maksimum cement w tym celu zastępując go gruzem. A z elementów baraku udało nam się zrobić altankę „bliźniaczkę”. Każdy miał swoje  dwa na dwa metry, okienko i drzwi. Altanka miała metrowej szerokości werandę na całej długości. Nawet miała stryszek ze sprytnym zamknięciem z zapadką od wewnątrz. W stryszku w późniejszym czasie mieszkała kuna, której nie lubił tato Rajmunda, bo podbierała mu kury. Wszystko w altance było z drewna.
W trakcie jej budowy godzinami wysłuchiwałem opowiadań, przyśpiewek i rymowanek pana Mietka, Panie Dzieju. Opowiadał o wojnie, o Ruskich, o czasach powojennych jak nie pozwolono mu prowadzić sklepu, o pracy na kolei, na budowach. Opowiedział też ciekawą historię o fabryce w Koźlu Porcie gdzie teraz jest Kofama. Mówił, że jak przyjechali na tutejsze ziemie po wojnie to Ruskie zabrali z tej fabryki wszystkie sprawne maszyny i on z innymi ludźmi ponaprawiali te zniszczone co pozostały. Ale po jakimś czasie Ruscy przyjechali znowu i te naprawione im zabrali. Nie brakowało też damsko-męskich dykteryjek. Dzieckiem byłem, niewiele z tego rozumiałem, ale dzisiaj w wielu tamtych tekstach znajduję sens.
Sąsiad z lewej wymurował altankę z piwnicą. Altanka sąsiada z prawej, też drewniana, obrosła winoroślami i jeżynami. W ich cieniu kwakały kaczki, piały koguty i grzebały w ziemi kury.
Ogródki wiosną zmieniały się w jeden wielki kolorowy obraz, to za sprawą kwitnących drzewek owocowych. Miejsce było ustronne i zaciszne, w powietrzu unosiły się aromaty wabiące pszczoły i słychać było szum ich skrzydełek. Zaś latem pachniało koprem, czosnkiem i kwiatami. Na żyznej ziemi słoneczniki osiągały potężne rozmiary, ale sąsiad z lewej narzekał żebyśmy nie sadzili ich przy jego działce – za dużo ciągną z ziemi. Jesienią altanka zapchana była grochem wiszącym na ścianach, pomidorami, które razem z krzakami dojrzewały wisząc do góry korzeniami na haczykach. Wszystkie kąty zajęte były czosnkiem, cebulą i koprem. Na działkach nic się nie zmarnowało.
Brzoskwinie w okresie 10 lat owocowały kilka razy, ale tylko jeden raz owoce wyrosły na duże i soczyste. Niestety pewnej nocy owoce zniknęły. Nie za sprawą cudu żadnego bynajmniej a raczej – za sprawą działania huncwota jakiegoś, Panie Dzieju – jak to określił Pan Mietek.
Z czasem brzoskwinie wypadały z pejzażu działek. Chorowały i nie szkoda było ich wyciąć bo i tak nie było z nich pożytku.
Droga przecinająca nasze ogrody prowadziła w dalszej części do większych zabudowań. Tam jeden z mieszkańców Kędzierzyna trzymał kury, kaczki, indyki, krowy i cielaki. Czasem przyjeżdżał radiowóz milicyjny. Tato mówił wtedy, żebym się tam za bardzo nie przyglądał. Powoli jednak gospodarstwo kurczyło się a jego grunt przeznaczany był pod kolejne działki.
Pewnego dnia była sensacyjka. Pan Mietek przyniósł sadzonki orzecha włoskiego.
Kto to widział jak wygląda drzewo orzecha włoskiego? Niektórzy widzieli, ale nie wszyscy wiedzieli skąd wziąć sadzonkę. Sadzonek wystarczyło dla wszystkich. Pan Mietek powiedział, że orzecha trzeba posadzić na kamieniu, żeby był niski i rozgałęziony. Tak zrobiliśmy. Wykopaliśmy dołek, na spód poszedł kawałek starej płyty chodnikowej i posadziliśmy orzecha.
– Tak będzie dobrze, to będzie niezły orzeszek, Panie Dzieju – powiedział Pan Mietek.
Za moich czasów orzech nie zdążył zaowocować. W 1990 roku na jesieni wyprowadziliśmy się z Kędzierzyna do Koźla i pan Mietek został sam z działką. Wiem, że jeszcze trochę ją uprawiał.
Jednak po kilku latach od naszej wyprowadzki rozpoczęto planowaną od wielu lat budowę. Działkowicze musieli zdać grunty. Murowana altanka sąsiada z lewej pozostała na pastwę losu, to samo spotkało naszą. Stały tam jeszcze kilka miesięcy, ale powoli popadały  w ruinę. Minęły czas komuny i pustek w sklepach,  nikt już nie potrzebował pozyskać materiałów z naszych altanek , zostały po prostu zdemolowane i rozsypały się.

2017 rok.

Nic nie zostało z tych ogródków działkowych. Przez teren mojej działki przebiega obwodnica. Z altanki pozostała płyta betonowa pokryta warstwą zielska i liści. Murowana altanka sąsiada zniknęła z powierzchni ziemi. Wystaje tylko zalana piwnica strasząc bezkształtnym otworem wzbudzającym grozę i przerażenie a dającym jednocześnie świadectwo solidności wykonania.
Nie ma altanek, płotków, słoneczników. Zniknął zapach czosnku, koperku i cebuli. I tylko orzechy posadzone wzdłuż kanału nadal rosną.
Orzechy Pana Mietka, Panie Dzieju…

 

Galeria zdjęć z kwietnia 2017r. wykonanych wieczorową porą.

Jeszcze jakieś piwonie walczą o przetrwanie.
Piwniczka altanki sąsiada z lewej strony.
Widok na działki po drugiej stronie kanału.
Jeden z orzechów pana Mietka, Panie Dzieju. Ten z naszej działki.
Cementowa płyta naszej altanki. Zarośnięta trawą i przysypana humusem.
Widok wzdłuż kanału w kierunku młyna. Tam na końcu go widać. Widać też pozostałe orzechy pana Mietka, Panie Dzieju.
Aktualny widok z miejsca gdzie była weranda altanki na naszej działce. Kilka metrów działki, obwodnica i za nią galeria handlowa.

 

One Comment on “Orzeszek Pana Mietka, Panie Dzieju…”

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *